Od   wczesnego  dzieciństwa kochałam zwierzęta, a psy w szczególności. Czytałam dostępne książki, a nie było ich wiele, niestety. Na pamięć znałam wzorce ras, także tych, których nie było w Polsce. Na wystawach odbywających się w moim rodzinnym Rzeszowie mogłam od rana do nocy podziwiać pudle-lwy, pekińczyki z uroczymi noskami, foxteriery, owczarki niemieckie, jamniki... Oczywiście ras hodowanych w naszym kraju nie było tak dużo, jak obecnie. Psy chyba czuły, że można się ze mną zaprzyjaźniać, bo nigdy, nawet ze strony najgroźniejszego brytana nie spotkało mnie nic niemiłego, nawet nie warczały, wręcz przeciwnie, merdały przyjaźnie ogonkami. W Zakopanem, gdzie często bywałam z Mamą, miałam dwie zaprzyjaźnione suczki podhalanki, Bystrą i Jedlę, wybitne championki, których potomstwo wyjeżdzało do odległych krajów godnie reprezentować naszą rodzimą rasę. Każdy szczeniak dostawał gustowną rzeźbioną w parzenice tabliczkę  z informacją o pochodzeniu, a właściciel był zobowiązany do umieszczenia jej na dzwiach. Do wybiegu, na którym te dwie suczki, ( ważące bagatelne 65-70 kg każda) mógł wejść tylko ich pan i...ja. Oczywistym jest, że całe lata moim marzeniem było posiadanie szczeniaka od jednej z tych moich przyjaciółek, ale zdawałam sobie sprawę, że nie byłoby rozsądne unieszczęśliwianie psa stworzonego do zaganiania owiec na halach przez wywiezienie go do miasta, na 4 piętro w bloku, w którym największe mieszkanie miało 50 metrów. W Rzeszowie znałam chyba wszystki psy. Znajomi moich rodziców podrzucali nam czasem swoich podopiecznych na przechowanie. Był foxterier Czika, czarny pekińczyk Czukuś, pudliczka Hera, mini- pudelka, której imię uleciało mi z pamięci...Diana, Saba, Mikuś, Mucha... Ale to nie były moje psy, chociaż kochane. Rodzice nie chcieli się dać nakłonić na stałą obecność czworonoga w domu. Aż któregoś dnia... Po powrocie ze szkoły (VII klasa) zastałam wciśnięty w kapeć maleńki kłębek wełny! Chociaż miało toto dopiero 8 tygodni, bezbłędnie rozpoznałam mieszankę maltańczyka (tatuś) i pekińczyka (mama). Czarna matka, biały tata... Właściwie nie biały, tylko całkiem łysy! Miał już 16 lat i brakowało mu oka, ale chęci do panienek nie brakowało! Właściciel piesków miał liczną menażerię, prowadził niewielki cyrk. Miał 7 psów, małpki, ptaki. Na podwórku mieszkało mnóstwo dzikich zwierzą, z własnej woli. Dzikie kaczki, łabędzie, na dachu jastrząb (!), bociany z połamanymi skrzydłami w szopie, sarenki (nie chciały iść do lasu, chodziły wolno!), a nawet wydra- Maciek, która towarzyszyła panu w wędkowaniu. Moja sunia Pema (PEkińczykMAltańczyk) miała we krwi chęć do nauki i popisywania się. Była wspaniała, najukochańsza, była niemal moją siostrą! Chociaż minęło od jej odejścia 27 lat, do dziś nie mogę powstrzymać łez wspominając ją... Już jako dorosła, zamężna osoba miałam (razem z mężem, oczywiście) psa o imieniu Yogi, mieszkającego głównie u Teściów. Żył 13 lat. Cierpiał na niedoczynność tarczycy, miał cukrzycę insulinozleżną, pod koniec życia oślepł i stracił słuch. Jego długie lata życia były efektem troski mojej Teściowej, króra cierpliwie dawała mu leki, robiła zastrzyki, kontrolowała poziom glukozy, podawała specjalistyczną karmę. Mam nadzieję, że byłeś szczęśliwy, Yogasku!  Na następnego psa czekałam, aż dzieci podrosną. Były za to 2 kotki, samodzielnie wychodzące na krótkie spacery, Mrusia i Skrytusia, panny piwniczanki. Mrusia odeszła jesienią 2011. Latem 2009 zaczęłam się rozglądać za psem dla naszej Rodziny. Myślałam o przygarnięciu jakiejś bidy ze schronu. Może jakiś bezdomn porzucony collie? Znałam kiedyś dwa jeden miał na imię Cyprys, drugi- nie pamiętam. Oba - ARYSTOKRACJA!!! Dystans do wszystkiego, poczucie wyższości, ale wszystko tak z umiarem, same pozytywne cechy. Ale te rozmiary... Z dwójką dzieci na tylnych siedzeniach trudno wepchnąć do auta na dłuższą podróż dużego psa. Wobec tego skupiłam się na szelciakach. Też mi się baaardzo podobały, chociaż wiedziałam, że to całkiem inna bajka. Wygląd zbliżony do owczarków szkockich w wersji mini, ale charakter- zupełnie inny! Inteligentny, żywy, niewielki piesek, o pięknym, eleganckim wyglądzie, towarzyski, chętny do nauki, pojętny. Bardzo wrażliwy. Wymaga łagodnego traktowania, spokoju, oczekuje pochwał za swoje dokonania. Karcony bardzo cierpi. Pełnoprawny członek rodziny, lubi mieć swoje stado blisko i w pełnym składzie. Pilnuje swojego terytorium, swoich ludzi. Nawet sklep, do którego wejdzie uważa za własne włości i przegania innych wchodzących klientów. Są dobrymi stróżami, co wiąże się ze szczekliwością. Jeśli wiemy, że sąsiedzi tego nie zaakceptują, to trzeba pomyśleć o innej rasie. Mogą mieszkać w niewielkim mieszkanku, ale wymagają przynajmniej jednego dłuższego spaceru dziennie, najlepiej z możliwością wybiegania się. UWAGA! To są owczarki, więc mają tendencję do zaganiania! Nie tylko owiec, ale również dzieci ( chyba sądzą, że to zagubione jagniątka), rowerzystów, rolkarzy, biegaczy...Szczypią po łydkach!  Mnie to wszystko nie przeszkadzało, dla mnie były to same zalety. Szukałam w schroniskach. Nie zależało mi szczególnie na rodowodzie, ale brałam pod uwagę także dobre hodowle. Pewnego dnia z monitora spojrzały na mnie błękitne oczka, wymarzone przez mojego syna psie oczy...Szeltinka, blue merle. Carlotta z Kozarni. CZEKAŁA NA MNIE!!!!!  Miłość od pierwszego wejrzenia! Pokazałam mężowi. Przepadł . Nie było odwołania. I tak 29 lipca 2009 pojawiła się w naszym domu Carla. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że szeltomania to BARDZO GROŹNA, szybko postępująca CHOROBA!!! Jej powikłaniem w styczniu 2011 został Furry Friend Barabel, u nas zwany Atosem. Choroba zawleczona z Czech. Czarny diabełek. Życzę wszystkim takich miłych chorób! :D